LĘK – NAJWIĘKSZY WRÓG CZY NIEDOCENIONY PRZYJACIEL?

Lęk, jako system ostrzegawczy na bazie którego działa nasz mózg. Nasze ego. Na podstawie doświadczeń przeszłości projektujący nam przyszłość. Coś było, coś już wiemy, doświadczyliśmy, przeżyliśmy, dowiedzieliśmy się, przeczytaliśmy, obejrzeliśmy, widzieliśmy, że ktoś doświadczył. No i już wiemy, że to było niefajne, więc robimy wszystko, żeby tego uniknąć. Jeśli to już w naszym życiu zajdzie, należy zminimalizować tego negatywne skutki.

Lęk jako system kontroli nad życie, dzięki któremu dożyliśmy tego momentu, w którym jesteśmy. Jeśli już wiemy, że istnieje pole minowe, to robimy wszystko, żeby te miny ominąć.

I nasz mózg / ego / lęk pokażą nam w przyszłości wszystkie pola minowe, o których możliwości istnienia wiemy z przeszłości. I my się będziemy tego bali, więc będziemy chcieli to ominąć.

Niezależnie czy to rzeczywiście istnieje, czy nie, my i tak ślepo będziemy wierzyć, że to może nastąpić i będziemy robili wszystko, żeby tego uniknąć. Czysty mechanizm kontroli nad przyszłością.

Lęk jako system ostrzegawczy, z którym mamy się zapoznać w sposób harmonijny w dzieciństwie. No ale czasem wtedy tego lęku było za dużo, bo byliśmy ponad miarę zastraszani, zawstydzani, nieakceptowani, kontrolowani i z tym lękiem się stopiliśmy w jedną całość.

lęk

Albo tego lęku było zbyt mało-w sensie był passe i nie mogliśmy go okazywać, o nim rozmawiać i po prostu go wytłumiliśmy lub wyparliśmy, nie mogliśmy sobie na niego pozwolić, bo już jako dziecko musieliśmy być w jakiś sposób dorośli, dojrzali i doskonali.

W obu przypadkach lęk powróci potem jako stan zapalny.

I da o sobie znać nie jako zdrowy system ostrzegawczy tylko jako niepokój, nerwica, kompulsywna potrzeba ogarniania rzeczywistości, panowania nad wszystkim w nas i wokół nas. I będzie dla nas wielkim ciężarem, uniemożliwiającym nam normalne życie wprowadzając w nim coraz większy zamęt. I będziemy go nienawidzić. A on nas.

I będzie w nas totalna walka i konflikt.

Z naszą własną częścią osobowości, której pierwotnym zadaniem jest nas wspomagać, ostrzegając nas przed dynamicznie zmieniającymi się warunkami. I ten konflikt będzie, nas kolokwialnie rzecz mówiąc, masakrował.

W ujęciu systemowym szukamy kilku aspektów lęku

Lęk pierwotny przed nieistnieniem, potem niekochaniem, brakiem miłości, nie akceptacją, niewidzeniem, niezauważeniem, przed brakiem atencji, uwagi i zainteresowania, przed porzuceniem i samotnością. Każde dziecko w jakiejś formie choć raz go poczuło.

Dzieci, u których rodziców było za mało, były pozostawione samym sobie, miały wyznaczone zbyt mało granic (a granice dziecku są potrzebne, nie za mało, nie za dużo, w sam raz, by czuło się bezpieczne).

Dzieci, które często same musiały wyznaczać sobie cele, mające doprowadzić do uzyskania tego, na czym dziecku najbardziej zależy, na bezwarunkowej akceptacji ze strony pierwszych bóstw dziecka, czyli rodziców.

No ale ta akceptacja wówczas nie była już bezwarunkowa, była warunkowa, uzależniona od starań dziecka. I takie dziecko często pójdzie w dorosłe życie jako nałogowy poszukiwacz atencji, uwagi i miłości. Będzie spalać się, żeby to dostać, bo będzie to gwarant jego poczucia szczęścia.

No z innej strony mamy też lęk przed kontrolą, zawładnięciem, opętaniem, osaczeniem, przekroczeniem granic, naruszeniem spokoju. U dzieci, u których granic było za dużo, a cele wyznaczali rodzice. I było tych celów za dużo, za mocne, często nieosiągalne.

Bo to nic, że dziesięć piątek, ale kurła jedna pała i już jesteś debilem. Nieświadomie dzieci te czują ten pierwszy wyżej opisany lęk przed porzuceniem.

lęk, fear

Ale na pierwszy plan wysuwa się wielkie poczucie bycia zdominowanym. I w dorosłości ludzie ci każdą próbę zbliżenia się do siebie mogą odczuwać jako przekroczenie granic, zalewanie ich kimś innym, osaczanie, zawładnięcie i kontrolowanie.

Tak ze strony partnerów, przyjaciół, dzieci, przełożonych podwładnych, współpracowników, ale także instytucji, rządów czy systemu. I choćby skały srały nie będę robić tego, co mi ktoś każe.

Bo kiedyś musiałem. A teraz nie muszę. Więc spierrdalać mi z tymi zakazami, nakazami, maseczkami, pasami bezpieczeństwa, dokumentami itp. itd. Bo naruszacie moje prawo do bycia sobą. Bo dziś zamiast zdrowych granic buduję mury. I nikt ich nie przekroczy. I chuy.

Oboje takich dzieci może mieć trzeci rodzaj lęku-wewnętrznego perfekcjonistę, krytyka i kontrolera, który będzie zawsze mówił, że „za mało, za słabo, nie tak jak trzeba, można lepiej, musisz się bardziej postarać, musisz, po prostu musisz i już”.

Taki wewnętrzny rodzic szepczący do ucha wewnętrznego dziecka, a my sami tak będziemy podchodzić do świata. I zawsze będziemy czuć się niewystarczający, niewłaściwi, nie na miejscu, niegotowi. I cały czas nasze spełnienie będzie w przyszłości, gdzieś, kiedyś.

Ale nie tu i teraz.

Choć tu i teraz jest.

Jesteśmy tu i teraz.

Czasem dochodzi też kolejny, rzadziej spotykany lęk. Lek przed istnieniem. Wynikający z różnych przyczyn. Ale główną, choć trudną do zdiagnozowania jest wczesnoniemowlęce zerwanie emocjonalnej więzi z matką.

Z okresu prenatalnego i pierwszego roku życia, gdy dziecko nie ma samoświadomości swojego istnienia, bo czuje się częścią matki.

Kolokwialnie rzecz biorąc, czuje się matką i posiada z nią wspólną świadomość.

I gdy wtedy zajdzie cokolwiek z wymienionych zdarzeń: ciąża jest nieplanowana, niechciana, zagrożona, nieakceptowana przez rodziców, ich rodziców, ciąża pokrzyżowała rodzicom życiowe plany, mama nie czuła się bezpiecznie, bo tata nie zapewniał tego bezpieczeństwa, dziecko obyło wcześniakiem, był ciężki poród, po porodzie było odstawione od matki, w ciągu pierwszego roku życia nie miało kontaktu z matką, w pierwszym roku życia nie reagowano właściwie na jego, będące wołaniem o zaspokojenie potrzeb i uwagę płacz, gdy cokolwiek z tego zajdzie, dziecko może poczuć lęk przed istnieniem.

Bo jego istnienie było zagrożeniem dla rodziców, było niepożądane, było zagrożone bądź jego ostoja / ekosystem, czyli mama była zbyt daleko (za szybką inkubatora czy nie przyszła gdy osesek płakał).

Podobnie zresztą u dzieci, które usłyszały lub po prostu czuły, że gdyby nie one to rodzice nie musieliby być z sobą, użerać się, mordować, wegetować z sobą.

lęk

I potem za dekadę, dwie, trzy, cztery czy pięć dorosły człowiek czuje zaburzenie funkcjonowania czakry korzenia, poprzez brak osadzenia w życiu, w przepływie, brak dynamiki ku życiu i działaniu, czuje jakby „nie było stąd, nie miało celu, nie miało sensu, nie było po coś„.

Sama świadomość rodzaju naszego lęku sporo pomaga i już ma działanie terapeutyzujące. To, co uświadomione tego leczenie jest rozpoczęte.

Choć czasem boli.

Każdy z tych lęków tak naprawdę coś nam pokazuje. I chce nas na swój sposób ratować. Nas albo na głębokim poziomie naszych rodziców (jak w przypadku lęku przed istnieniem gdy „gdy mnie nie będzie, to rodzicom będzie lżej”. Praca z lękiem, w różnych metodach wewnętrznego dialogu ma na celu zrozumienie go, oswojenie, jego akceptację, choćby poprzez uświadomienie sobie ze intencje lęku są zazwyczaj dobre.

On nas przed czymś ostrzega. Chce dobrze dla nas. Albo dla naszych rodziców. Choć robi to często w bardzo kompulsywny sposób, zalewając nas ciężkimi emocjami. I wtedy my też tego leku nienawidzimy. A on wtedy nas. I tak w koło Macieju.

I tak kurła do zayebania.

Ale skoro intencje tego lęku są dobre (ochrona, w przypadku lęku przed istnieniem ochrona rodziców i z nim pracuje się nieco inaczej, choćby przez intensywną pracę z wewnętrznym dzieckiem i przekonaniami) to oznacza, że to niekoniecznie nasz wróg.

Choć my będziemy go nienawidzili za to, że jest w stanie zapalnym i nas poniewiera. Tak jak nienawidzimy bolącego zęba. I chcemy go wyrwać. Żeby nie bolał. No ale ząb służy do gryzienia. Choć gdy boli to, już nas to nie interesuje. Bo tego bólu oczywista rzecz, ze nie chcemy.

Praca z lękiem mająca na celu uświadomienie sobie, że to tak naprawdę nasz przyjaciel, lub w najgorszym przypadku neutralny towarzysz, a nie straszliwy wróg, ma na celu oswojenie go i pozwolenie sobie na niego. Wtedy jego stan zapalny, toksyczna otoczka po prostu się rozpuszcza.

I on powraca. Ale nie z pałą naparzającą nas po głowie, ale z linijką bijącą nas lekko po łapkach. Bo do tego on służy. Choć gdy jest w przeroście, to ma jednak tę pałę.

Dajmy mu linijkę.

Z miłością.

Serio?

Serio…

I W S

⇒ Czytaj także: PRZEMOCOWY ZWIĄZEK – DLACZEGO PO PROSTU NIE ODEJDZIESZ?

Portal Odkrywamy Zakryte jest cenzurowany w Google i na Facebooku, bo nie jesteśmy finansowani przez rząd, aby publikować kłamstwa i propagandę. Wesprzyj prawdziwie niezależne media, pomóż nam przedzierać się z prawdą w gąszczu kłamstw ⇒ kliknij w link: https://www.odkrywamyzakryte.com/wiecej/

*Niebieską czcionką zaznaczono odnośniki np. do badań, tekstów źródłowych lub artykułów powiązanych tematycznie.

Leave comment

Your email address will not be published. Required fields are marked with *.